Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pięć ciosów nożem. Na wokandę trafiła sprawa zabójstwa z ul. Władysława IV w Koszalinie [ZDJĘCIA]

Joanna Krężelewska
Joanna Krężelewska
Oskarżony Stanisław B. nie przyznaje się do zabójstwa. Pytany o dowody w sprawie, między innymi telefon na pogotowie z informacją, że jego kolega jest martwy, zasłania się niepamięcią.
Oskarżony Stanisław B. nie przyznaje się do zabójstwa. Pytany o dowody w sprawie, między innymi telefon na pogotowie z informacją, że jego kolega jest martwy, zasłania się niepamięcią. Joanna Krężelewska
Choć Stanisław B. zadzwonił na pogotowie z informacją, że w jego domu leżą zwłoki kolegi, konsekwentnie nie przyznaje się do zbrodni. Sugeruje, że sprawcą mógł być sąsiad, któremu zamordowany narobił na wycieraczkę. W Sądzie Okręgowym w Koszalinie rozpoczął się proces w sprawie zabójstwa 68-letniego Stefana J.

W czwartek na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Koszalinie zasiadł 69-letni emeryt Stanisław B. Został oskarżony o zabójstwo Stefana J., mieszkańca powiatu koszalińskiego, znanego też jako „Hiena”. Do zdarzenia doszło w nocy z 24 na 25 stycznia ubiegłego roku w wieżowcu przy ul. Władysława IV w Koszalinie. Stefan J. zginął od pięciu ciosów zadanych najprawdopodobniej nożem. Jeden przeciął żebro, jeden tętnicę płucną. Doszło do tamponady serca, które wypełniło się krwią i przestało pracować. – Choć oskarżony nie przyznaje się do winy, dowody przemawiają za jego sprawstwem. Pokrzywdzony leżał przy drzwiach mieszkania oskarżonego. Był bez butów. Na klatce był pył poremontowy, a on miał czyste skarpety. Na kuchennym nożu oskarżonego ujawniono ślady biologiczne zarówno jego, jak i ofiary – wyliczała prokurator Alicja Kowal. – Co najważniejsze, w nagranych rozmowach telefonicznych oskarżony, dzwoniąc pod numer alarmowy, podkreślał, że Stefan J. leży martwy w jego mieszkaniu, a nie na klatce schodowej.

Zobacz także: Pożar przy ulicy Szczecińskiej w Koszalinie

Oskarżony od momentu zatrzymania do winy się nie przyznaje. Jak zapamiętał feralny wieczór? – Poszedłem na stację paliw puścić totolotka. Potem do Biedronki. Przy sklepie spotkałem Stefana – wyjaśniał. Panowie znali się od 40 lat. – Zapytał, czy może do mnie przyjść. Pojawił się około godziny 21. Dałem mu pierogi i trzy kotlety, bo właśnie robiłem mielone – opisywał drobne detale. – Stefan wyciągnął pół litra. Ja miałem ćwiartkę i trzy piwa. Siedzieliśmy w zgodzie, przed północą Stefan wyszedł. Widziałem, jak wsiada do windy. Rano przyszła do mnie policja. Jedna sąsiadka robiła zdjęcia, jak w kajdankach mnie wyprowadzali! – złościł się. 69-letni koszalinianin podzielił się też z sądem swoimi podejrzeniami. – To sąsiada trzeba przesłuchać. Był zły na Stefana, bo Stefan zrobił mu kiedyś pod drzwiami siku i kupę. Mówił, że się z nim rozliczy, a przecież sąsiad przed północą wychodzi z psem na spacer… – sugerował.

- A skąd się wzięły ślady pana i ofiary na kuchennym długim nożu? – zapytała oskarżycielka.
- Nie wiem. Nie miałem noża w kuchni, ja się do niczego nie przyznaję – odpowiedział Stanisław B.
- A rana na pańskich plecach? Jak pan to wyjaśni?
- Może, jak się w czwartek kąpałem, to ją zrobiłem. Nie wiem. Nie przyznaję się i nie mam więcej pytań – oświadczył oskarżony.

Mocnym dowodem w sprawie są nagrania z nocnych telefonów na pogotowie i pod numer 112, które wykonał oskarżony. Jednocześnie co najmniej zastanawiająca pozostaje reakcja dyżurnych. Słuchając nagrań można odnieść wrażenie, że nie potraktowali słów koszalinianina poważnie.

„Głupota wyszła. Stefan leży martwy, chciałem zgłosić na policję, ale wam mogę. Leży w domu, coś mu się stało. Nie żyje, ma zielone ręce. Co zrobić teraz?” – powiedział oskarżony w rozmowie z dyżurną pogotowia.
„Zadzwonić na 112” – padła odpowiedź.

Oskarżony był nietrzeźwy, zatem zamiast na policję, raz jeszcze wykręcił numer pogotowia. Mówił wciąż, że Stefan nie żyje i usłyszał, że… pogotowie do zgonów nie jeździ. Dyżurna poradziła, by zadzwonił na policję, chciała ewentualnie przedyktować numer do lekarza pomocy doraźnej, który może stwierdzić zgon.

69-letni Stanisław B. raz jeszcze zadzwonił, tym razem pod numer alarmowy. Chciał wezwać policję, bo – jak powiedział: „facet nie żyje”. „To do czego jest policja potrzebna? – usłyszał w odpowiedzi. Gdy wyjaśnił, że martwy ma dziwne dłonie, dyspozytor zapytał: „ktoś mu pomógł?” i dopiero wtedy zdecydował połączyć dzwoniącego z policją.

Oskarżony w sądzie podkreślał, że rozpoznaje swój głos na nagraniach, ale rozmów nie pamięta. Okazało się, że telefonów wykonał więcej. Świadkiem w sprawie był m.in. 70-letni sąsiad oskarżonego, ksywa „Rzeźnik”. 24 stycznia spożywał ze Stanisławem B. alkohol. – Piliśmy piwo. Byłem u niego do godziny 19, później poszedłem do domu. W nocy obudził mnie telefon. Stanisław bełkotał, że Stefan nie żyje. Myślałem, że to głupie żarty. Powiedziałem, żeby nie dzwonił i odłożyłem słuchawkę. Rano, kiedy robiłem śniadanie, zobaczyłem przez okno policję pod klatką – opisywał.

Stanisław B. w momencie zatrzymania był nietrzeźwy. Za zabójstwo grozi mu kara od ośmiu lat pozbawienia wolności do dożywocia. Oskarżony odpowiada w warunkach recydywy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Pięć ciosów nożem. Na wokandę trafiła sprawa zabójstwa z ul. Władysława IV w Koszalinie [ZDJĘCIA] - Głos Koszaliński

Wróć na koszalin.naszemiasto.pl Nasze Miasto