Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Rocznik koszaliński 2016”. Kolejny bubel z biblioteki?

Krzysztof Urbanowicz
Rocznik Koszaliński 2016 – nie wiadomo, kiedy się ukazał, nie wiadomo w jakim nakładzie, nie wiadomo, gdzie można go przeczytać
Rocznik Koszaliński 2016 – nie wiadomo, kiedy się ukazał, nie wiadomo w jakim nakładzie, nie wiadomo, gdzie można go przeczytać
Bez rozgłosu, niemal wstydliwie ukazał się jakiś czas temu kolejny numer „Rocznika Koszalińskiego” podsumowujący wydarzenia z jubileuszowego roku 2016, w którym Koszalin świętował 750-lecie nadania praw miejskich.

Wydawnictwo to aspirujące do bycia naukowym stanowi niestety smutny obraz stanu koszalińskich elit intelektualnych.

"Rocznik Koszaliński" to jedno z najstarszych czasopism w regionie. Jest wydawany od roku 1965, początkowo - jako periodyk naukowy - staraniem Koszalińskiego Ośrodka Naukowo-Badawczego. Gdy KONB został zlikwidowany, wydawcą została Koszalińska Biblioteka Publiczna. W roczniku piszą zwykle profesorowie szkół wyższych i dziennikarze. Czytelnicy znajdą tam teksty z historii, zarówno dawnej, jak i najnowszej, a także ekonomii czy socjologii. Rocznik, finansowany przez koszaliński Ratusz, ukazuje się podobno (w egzemplarzach nie jest to podane) w niewielkim nakładzie 200 egzemplarzy i trafia do wszystkich bibliotek w mieście. Nie można go więc kupić, lecz jedynie wypożyczyć w czytelni.

Zawartość
Co zawiera najnowszy numer "Rocznika"? Trzy teksty Wojciecha Rychterowicza (nie dowiemy się niestety, kim jest on i pozostali autorzy naukowych artykułów tam zamieszczonych), mnóstwo tekstów Jerzego Rudzika, po jednym tekście archeologa Andrzeja Kuczkowskiego i gościa z Niemiec Uwe Thiela. Jeden tekst opisujący przygotowania i przebieg Centralnych Dożynek w Koszalinie w 1975 roku jest mojego autorstwa.

Poza tym w numerze znalazła się bibliografia, w której Anna Kowal (pracownica KBP) na 30 stronach (!) pieczołowicie zebrała tytuły aż 510 publikacji dotyczących Koszalina i regionu, które ukazały się drukiem w... 2015 roku. Trzy lata temu! Dlaczego w Roczniku podsumowującym rok 2016 zamieszczone są materiały dotyczące roku 2015 – trudno mi zrozumieć, bo przecież między 1 stycznia 2017 i wrześniem tegoż roku (termin składania materiałów) było dość czasu, by zebrać wszystko to, co ukazało się w tak „znaczących” periodykach jak Informator Koszalińskiego Okręgu Polskiego Związku Filatelistycznego, Zeszyty Siemczynsko-Henrykowskie czy Znad Chocieli. Trudno też zrozumieć, dlaczego pominięto koszalińskie tygodniki Miasto czy Koszalin Nasze miasto, choć ukazuje się tam co tydzień mnóstwo ciekawych tekstów dotyczących historii, gospodarki i zagadnień społecznych w Koszalinie. Ujęto za to np. tak bardzo „regionalny” artykuł jak „Role pracowników w tworzeniu efektywnego zespołu” opublikowanego w Zeszytach Naukowych Politechniki Koszalińskiej, „(Z)malowane wierszyki” wydane w Szczecinku, relację z dożynek gminno-parafialnych w gminie Biesiekierz a nawet ukazanie się audiobooka o kolaborującej z hitlerowcami Brygadzie Świętokrzyskiej Elżbiety Cherezińskiej (co to ma wspólnego z regionem koszalińskim?).

Kalendarium roku jubileuszowego
Dwa teksty dotyczą tego, co się przez cały 2016 rok w Koszalinie zdarzyło. Pierwszy z nich (Leszka Laskowskiego) aż na 8 stronach wymienia wydarzenia związane z obchodami 750-lecia miasta. Czego tam nie ma! Jest np. „promocja gry planszowej „Zabawa dla Seniora i Juniora””, coroczny (sic!) Dzień Godności Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną, doroczny (sic!) Bieg Wenedów, a także wydawnictwa: wydany przez koszalińskie Muzeum w 2015 (!) roku album fotograficzny „Koszalin. Panorama miasta” który zebrał wyłącznie fatalne recenzje, pełna błędów rzeczowych książka Macieja Sprutty „Koszalin mały. Koszalin Wielki”, a nawet tomik poezji, który również wpisano na listę wydarzeń jubileuszowych.

Pan Laskowski wymienił również wydany przez Archiwum Państwowe album „200 twarzy Koszalina” (szkoda, że bez wymienienia autorów), nie zauważył jednak wydania w grudniu 2016 roku mojej książki, która przecież również trafiła do Działu Regionalnego KBP, gdzie pracuje na co dzień. Mój pech?

Kalendarium subiektywne
Spis tego, co niezależnie od jubileuszu wydało się ważne innemu autorowi (Wiesław Miller) zajmuje w Roczniku” aż 19 stron. Miesiąc po miesiącu, niemal dzień po dniu miejski kronikarz na co dzień pisujący w tygodniku Fakty, wymienił to, co uznał za istotne i godne odnotowania. Było to m.in. zauważenie corocznego śniadania wielkanocnego dla bezdomnych oraz badania 447 poborowych, wzmianka, że po wyborach w Radzie Powiatu SLD nie nastąpiły zmiany, informacja o tym, że w grudniu w gotowości stały 24 pługopiaskarki i 19 ciągników przygotowanych do Akcji Zima (brzmi to niczym doniesienia z Frontu Wschodniego), a także przypomnienie o 4. rocznicy istnienia Związku Piłsudczyków przyznających sobie operetkowe stopnie oficerskie.

Zabrakło natomiast informacji o uroczystych obchodach 35. rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, podczas którego 13 grudnia Archiwum Państwowe zorganizowało okolicznościową wystawę, a kilku wygłoszonych referatów wysłuchali zaproszeni goście, w tym młodzież szkolna, dyr. delegatury Zachodniopomorskiego Urzędu Wojewódzkiego Paweł Michalak i senator I kadencji, Gabriela Cwojdzińska. Jest to o tyle dziwne, że opisywany "Rocznik Koszaliński" został dofinansowany przez Naczelnego Dyrektora Archiwów Państwowych, a pani dyrektor koszalińskiego Archiwum figuruje w składzie kolegium redakcyjnego.

W drugiej części tego spotkania odbyła się promocja mojej książki „Koszalin – historie mało znane” wydanej przez koszalińskie Archiwum Państwowe i to również, jak jak u pana Laskowskiego nie znalazło się w subiektywnym kalendarium rocznikowego kronikarza. Najwyraźniej mam pecha.

Doniosły bubel
Wśród licznych wzmianek i recenzji dotyczących wydawnictw poświęconych naszemu miastu odnotowano natomiast pojawienie się długo oczekiwanych „Dziejów Koszalina do 1945 roku” pod redakcją prof. Gazińskiego i prof. Włodarczyka. Autor tekstu (J. Rudzik) zacytował dyrektora Koszalińskiej Biblioteki Publicznej (wydawca), z emfazą wskazującego na doniosły charakter dzieła”, które „służyć będzie koszalinianom.”.

Kłopot w tym, że owa licząca sobie 580 stron „cegła” to w około 30% bubel. Składa się z siedmiu części. Autor jednej z nich, profesor Włodarczyk popełnił w swojej pracy szereg rażących błędów dotyczących dat i lokalizacji. Wytknąłem je zresztą (jako jedyny w Koszalinie) w recenzji opublikowanej w tygodniku „Nasze Miasto”, na co otrzymałem dziwaczną odpowiedź współredaktora naukowego książki (prof. Gaziński), w którym połowa tekstu dotyczyła mojej skromnej osoby (argumenty ad personam), a druga połowa bagatelizowała błędy.
Najbardziej jednak skandalicznym rozdziałem „Dziejów” była część autorstwa dr Ewy Gwiazdowskiej opisującej Koszalin na podstawie zachowanych źródeł ikonograficznych (zdjęcia, pocztówki, ryciny, obrazy).

Autorka potraktowała swoją pracę w kompromitujący ją sposób niedbale. Przede wszystkim usiłując przybliżyć współczesnemu czytelnikowi (AD 2016) opisywane budynki lokalizowała je posługując się od dawna nieaktualnymi danymi. Np. wg niej dawna niemiecka Linden Restaurant „czynna była przy obecnej (!) ul. Krasińskiego”. Tymczasem ulicy Krasińskiego w Koszalinie nie ma od pół wieku, ponieważ została zlikwidowana (w jej miejscu są dziś schody z boku dawnego Empiku).

Miała być errata
Wszystkie zauważone przeze mnie (ponad 100) błędy wydawca w osobie dyrektora KBP obiecał poprawić w swoistej erracie, która miała się pojawić w niniejszym Roczniku. Zamiast tego pojawił się tekst, w którym jedynie dr Gwiazdowska na niecałych 3 stronach usiłuje usprawiedliwić się z niektórych popełnionych omyłek, tłumacząc je m.in. „dekomunizacją nazw ulic”.

A przecież to nie wina „dekomunizacji nazw ulic”, że autorka w 2015 r. lokalizuje siedzibę Domu Miłosierdzia Bożego „przy obecnej ul. Zawadzkiego”, choć nazwę tę zmieniono jeszcze w 1997 r. Jeszcze dziwaczniej usiłuje autorka wytłumaczyć fakt, że w 2015 roku napisała: „Koszaliński kino-teatr czynny był w trzypiętrowym budynku stojącym przy obecnej ul. Grunwaldzkiej (obecnie w tym miejscu stoi kino Adria).” Zamiast po prostu przyznać, że powinna napisać, iż w tym miejscu kino nie „obecnie stoi”, tylko „do niedawna stało”, pani doktor wdaje się w zawiłe wywody o braku „związku czasoprzestrzennego” i „zmianie masek traktowanych jako przemiana człowieka”

Fragment, w którym błędnie przypisuje koszalińską fabrykę samolotów koszalinianinowi Hansowi Grade tłumaczy nieco bełkotliwie tym, że „po latach różne źródła dostarczają sprzeczne informacje, gdyż chcąc w przejrzysty sposób zrelacjonować zawikłaną historię w trakcie tego „przeskalowania” spłaszczają niejeden jej zakręt.” Dobra rada: zamiast szukać „spłaszczonych zakrętów przeskalowanej historii” należy sięgać do wiarygodnych źródeł z przypisami, a nie zmyśleń, choćby były autorstwa osób z tytułami naukowymi.

Dawne koszalińskie apteki
W „Dziejach Koszalina” pani doktor ze Szczecina opisuje m.in. dwie dawne koszalińskie apteki istniejące przy rynku. Nie wiedzieć czemu (nie powołuje się na żadne źródła) jedną z nich nazywa „Pod Złotym Orłem”, choć w żadnych znanych mi źródeł niemieckich (oryginalne reklamy, księgi adresowe) nazwa taka nie występuje i na to zwróciłem autorce uwagę.

W Roczniku Koszalińskim 2016 odnosi się i do tego pisząc (znów nie wiadomo na jakiej podstawie) o „podwójnych określeniach domów posiadających swe godła i jednocześnie nazwy potoczne wynikające z ich funkcji”. Wg pani doktor „takimi budynkami były dwie koszalińskie apteki: „Pod Złotym Orłem” i „Pod Czarnym Orłem”, jedna zwana Dworską, a druga – Ratuszową” , po czym kończy wywód insynuacją o „zakusach pewnego czytelnika”, który „niegodnie chce im odebrać dumne miano zawarte w godle”.

Otóż po pierwsze godło czarnego orła wisiało nad apteką Dworską, a nie – jak pisze autorka – nad Ratuszową. Po drugie: księgi adresowe zawierają nazwy urzędowe, a nie potoczne, toteż pisanie, jakoby Dworska i Ratuszowa były nazwami potocznymi to jakiś absurd. Po trzecie wreszcie – godło orła wisiało również nad trzecią koszalińską apteką przy Neutorstrasse 43. Upieranie się przy przypisywaniu im rzekomych nazw potocznych to po prostu upieranie się przy racji „bardziej mojszej” niż „twojsza”.

WDK, MOK, CK105
Najbardziej pani Gwiazdowska pogubiła się usiłując wytłumaczyć swój passus o obecnej siedzibie CK105, który to budynek, wg autorki „znany jest ze zdjęcia wykonanego około 1970 roku, kiedy mieścił się tam Miejski Ośrodek Kultury funkcjonujący do dziś.” Dla koszalinian mieszkających tu nieco dłużej jest oczywistym, że około roku 1970 w wymienionym budynku od ponad dekady mieścił się Wojewódzki Dom Kultury i to napisałem w swojej recenzji.

Pani doktor postanowiła polemizować i powołała się na stronę gk24, gdzie jakoby napisano, że nazwę Wojewódzki Dom Kultury nadano dopiero 1 stycznia 1976 roku, po czym placówkę w latach 80. przeniesiono na ul. Orlą i w latach 90. zlikwidowano. Tymczasem są to piramidalne bzdury. Na owej przywołanej stronie gk24 jest wyraźnie napisane, że 1 stycznia 1976 roku powstał nie Wojewódzki Dom Kultury, tylko Miejski Ośrodek Kultury, a zatem nie mógł funkcjonować „ok. roku 1970”. Nie przychodzi mi żaden inny komentarz jak „brak umiejętności czytania ze zrozumieniem”. Przy okazji: WDK powstał w drugiej połowie lat 50, co można sprawdzić w pierwszym z brzegu repertuarze kinowym zamieszczonym w Głosie Koszalińskim choćby z 1958 roku (online).

Cała masa wyssanych z palca dat (takich jak np. wzniesienie koszalińskiej synagogi datowane przez panią doktor na rok 1835, choć wybudowano ją pół wieku później czy wybudowanie w drugiej połowie lat 20. XX w. siedziby Urzędu Miar i Wag, którą pani Gwiazdowska nie wiadomo na jakiej podstawie określa jako pochodzącą sprzed pierwszej wojny światowej) pozostanie niestety niepoprawionymi nigdzie błędami w uchodzących za naukowe „Dziejach Koszalina”.

Profesory doktory
Ponieważ „Rocznik koszaliński” jest z założenia wydawnictwem naukowym, opiekę nad nim sprawuje nie tylko kolegium redakcyjne, którego przewodniczącym jest prof. zw. dr hab. Bogusław Polak, ale również Rada Naukowa, w skład której wchodzi aż 10 osób z tytułami profesorów doktorów habilitowanych. Teksty były recenzowane przez prof. dr. hab. R. Gazińskiego i dr. hab. D. Rymara.

Wydawałoby się, że przez takie sito uczonych głów nie przedostaną się kocopoły wypisywane przez panią doktor Gwiazdowską. Okazuje się jednak, że papier przyjmie wszystko, a zarówno „Rocznik koszaliński”, jak i wcześniejsze „Dzieje Koszalina do 1945 roku” mimo utytułowanej Rady Naukowej zawierają masakryczną ilość błędów, przekłamań i zwykłych zmyśleń.

Gdy zaproponowano mi napisanie tekstu do tego „Rocznika” czułem się wyróżniony i dumny z tego, że doceniono moją rzetelność w opisywaniu faktów historycznych. Dziś czuję jedynie rozczarowanie tym, że poziom periodyku, w którym ukazał się mój tekst okazał się tak żenujący. Pointą niech będzie fakt, że o ukazaniu się „Rocznika” z moim tekstem (podobno już w grudniu 2017 roku), wydawca (KBP) nie raczył mnie nawet poinformować. Nie ukazała się o nim żadna wzmianka, do kwietnia 2018 roku nie pojawił się również w wersji elektronicznej jak poprzednie na stronie KBP. Dlatego ten tekst ukazuje się dopiero teraz.

Zobacz także Tort dla mieszkańców z okazji urodzin miasta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na koszalin.naszemiasto.pl Nasze Miasto