Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Jaroszuk: Horoskopy to metafizyka dla ubogich [rozmowa naszemiasto.pl]

Kinga Czernichowska
Grzegorz Jaroszuk to reżyser filmu "Kebab i Horoskop" - polskiej produkcji, której premiera przypadła pechowo w piątek, 13 lutego, dokładnie w tym samym dniu co "Pięćdziesiąt twarzy Greya".

Zobacz też: Łukasz Barczyk, reżyser "Hiszpanki": Jestem iluzjonistą [rozmowa Naszemiasto.pl]

"Kebab i Horoskop" to pełnometrażowy debiut Grzegorza Jaroszuka. Reżysera znamy m.in. z "Opowieści z chłodni" - filmowej etiudy, nagrodzonej m.in. na festiwalu w Locarno i nominowanej do Europejskiej Nagrody Filmowej. Jaroszuk operuje wysublimowanym poczuciem humoru, które trafia do ambitnej widowni.

Film opowiada o dwóch pseudomarketingowcach, którzy próbują zarobić na naiwności przedsiębiorcy prowadzącego sklep z dywanami. W rolach głównych występują m.in.: Bartłomiej Topa, Piotr Żurawski, Tomasz Schuchardt i Andrzej Zieliński.

Z Grzegorzem Jaroszukiem rozmawiamy o przesądach, wzruszających reklamach i smutnych kebabach.

Czytasz horoskopy?

Jak już mi się zdarza, to raczej dla żartu. Kiedy zacząłem pisać scenariusz do filmu "Kebab i Horoskop", to muszę przyznać, że rzeczywiście, zaglądałem, ale wszystkie traktowałem z przymrużeniem oka. Cała ta przygoda zaczęła się od tego, że ktoś opowiedział mi historię o tym, jak dorabiał, pisząc horoskopy. Zacząłem się wtedy zastanawiać, co by było, gdyby znalazła się osoba, która uzależniałaby każdą decyzję od treści horoskopu. Tak właśnie zachowuje się Kebab, którego gra Bartłomiej Topa.

Socjologowie twierdzą, że horoskopy działają jak samospełniająca się przepowiednia. Zaczynamy podświadomie wierzyć w to, co czytamy. Rzeczywistość interpretujemy tak, by dopasować serię nieszczęść do tego, o czym mówiła przepowiednia czy horoskop.

Na pewno coś w tym jest. To, co mnie najbardziej interesowało, to sytuacja zgoła odwrotna. Wyobraźmy sobie, że ktoś nie ma pojęcia, co zrobić dalej ze swoim życiem. Ten horoskop zdaje się być wówczas metafizyką dla ubogich. Dla tych, którzy traktują go jako wykładnię.

Historię o tym, skąd pomysł na horoskop, już znamy. A co z kebabem?

Szukałem drugiej postaci. To był czas, gdy sporo kursowałem między Warszawą a Łodzią do szkoły filmowej. Dworzec Centralny był wtedy przed remontem. To było najbrzydsze miejsce na świecie, uwierz mi. A kebab na Centralnym to był smutek smutków. Szedłem coś zjeść o 4. rano i ci ludzie siedzieli tam tacy zmarnowani.

To dlatego z Twoich postaci emanuje taka depresja! Zastanawiałam się, dlaczego wszyscy Twoi bohaterowie są tacy sfrustrowani.

Przyznam się szczerze, że też byłem wtedy trochę zmarnowany tymi kursami do Łodzi. A odpowiadając na twoje pytanie, to cóż, oni są sfrustrowani, bo mają smutne życie. Co zrobić?

Wytłumacz jeszcze, skąd pomysł na kpinę z pseudomarketingowców. Przejechałeś się na jakichś specjalistach do spraw promocji?

Nie, to zupełnie odrębny wątek, nie związany z moim życiem. Mam po prostu wrażenie, że bycie specjalistą do spraw marketingu daje możliwość ściemniania. To jest taka dziedzina, że każdy może mówić byle co, ale jeśli użyje odpowiednio skomplikowanych słów, to ludzi to kupią.

Niektórzy twierdzą, że spore pole do ściemniania mają - uogólnijmy - humaniści. Jeśli nie jesteś hydraulikiem albo programistą, możesz puścić wodze fantazji.

Oczywiście. Myślę, że jest sporo takich branż i środowisk, których przedstawiciele potrafią naciągać ludzi. Rynek opiera się na usługach, nie produkcji. Usługi w dużej mierze bazują na naciąganiu. Większości przecież nie potrzebujemy.

Czyli co proponujesz: odciąć się od konsumpcjonizmu i pojechać do amazońskiej dżungli?

Tak się nie da. Ja też nie chcę przez ten filmem nawoływać do odcięcia się od komercji, konsumpcjonizmu. Wolałbym, żeby widzowie dostrzegali w "Kebabie i Horoskopie" proste mechanizmy. Zauważyłaś, jak szybko w języku polskim zadomowiają się zwroty z reklam?

Np. "A świstak siedzi i zawija w te sreberka".

Na przykład. Dlatego warto zwrócić uwagę na to, żeby nie poddawać się bezładnie chwytom reklamowym.

Naprawdę nigdy nie wpadłeś w pułapkę reklamy?

Łapię się na to milion razy dziennie, dlatego tym bardziej mogę o tym opowiadać. Są nawet reklamy, które wzruszają mnie do łez, bo są tak perfekcyjnie zrobione. Z jednej strony to dobrze, że ktoś potrafi zrobić poruszającą reklamę, z drugiej zdaję sobie sprawę, że wzruszam się w jakimś celu.

To przy jakich reklamach się wzruszasz?

Kiedyś wzruszyłem się na reklamie sportowych butów, takich do biegania. Film prezentował archiwalne fragmenty zawodów. Widzieliśmy maratończyka, który jest tak zmęczony, że wymiotuje. Był Zidane, który płacze po przegranym meczu. A temu wszystkiemu towarzyszyła muzyka z utworu "Hurt" Johnny'ego Casha. Ta reklama to prawdziwy wyciskacz łez, a ja czułem, że zostałem zmanipulowany na maksa.

I co, kupiłeś te buty?

Nie, w końcu ich nie kupiłem, ale reklama mnie bardzo wzruszyła.

A na filmach się wzruszasz?

Zależy od dnia i nastroju.

To jaki filmowy wyciskacz łez byś polecił?

Poza reklamą butów, to nie wiem. Z nowości trudno mi sobie coś takiego przypomnieć, spośród starszych filmów na pewno "Tańcząc w ciemnościach" Larsa von Triera. Zwłaszcza ta scena, kiedy ona tańczy na pociągu. To było piękne.

Premiera twojego filmu miała miejsce trzynastego w piątek. Pechowo?

Nie czytam horoskopów, ale fakt, jestem przesądny. Nie lubię trzynastych dni miesiąca, a jeśli wypadają w piątek, to znaczy, że chyba nie jest dobrze. Ale cóż, trzeba było to zaakceptować. Martwiłem się, że to taka pechowa data.

Ale ten pech to z czym jest związany? Z konkurencją w postaci "Pięćdziesięciu twarzy Greya"?

To jest temat rzeka. I ta świadomość, że w pierwszy weekend "Pięćdziesiąt twarzy Greya" obejrzało 800 tys. ludzi. Z tego tortu dla mnie zostało już niewiele. Wiedzieliśmy od początku, że ruszamy w tym samym dniu. Nie mieliśmy jedynie pojęcia, że padnie rekord w historii polskiego kina. Cóż...

Sam się nie wybierasz? Czy może będziesz chciał się przekonać, na czym polega ten fenomen?

Wiesz, dzisiaj w czasie podróży pociągiem przeczytałem o sukcesie "Pięćdziesięciu twarzy Greya" i zrobiło mi się przykro. Miałem na to nie iść, ale teraz myślę sobie, że powinienem chyba się przekonać na własnej skórze, kto mi taki łomot spuścił.

A nie jest ci przykro z powodu niskich oczekiwań polskich widzów? Nie dlatego, że kasowe polskie komedie to raczej kino z niższej półki?

Poczucie humoru jest pewnym narzędziem. Pytanie, do czego to narzędzie ma nam służyć. Nie chcę oceniać innych. Czasem zastanawiam się, w jakim kierunku idzie pod tym względem polska kinematografia: czy obniża poziom do najgłupszego widza, czy stara się pokazać najgłupszym widzom kino z wyższej półki. Weźmy np. "Wyjazd integracyjny", który równa nas, widzów, do poziomu, gdzie jest już tak ciemno, że nic nie widać. Oczywiście, to moja subiektywna ocena, może trochę niesprawiedliwa. W końcu te produkcje mają oglądalność kilkadziesiąt razy większą niż mój film. Ale ja się w takiej konwencji nie odnajduję.

A przykład jakiejś polskiej komedii, na której naprawdę szczerze się śmiałeś?

Trudne pytanie. Ja ostatnio niewiele się śmieję. Śmiech to zdrowie, oczywiście, ale chyba nie było ostatnio żadnej polskiej komedii, która rzeczywiście by mnie rozśmieszyła. Może bardziej kino zagraniczne, np. "Do ciebie, człowieku" Roya Andersona. Ale to nie znaczy, że nie bawią mnie filmy bardziej mainstreamowe, typu "Johnny English Reborn". Tam stosuje się proste poczucie humoru, do mniej wymagającego widza, a jednak film wciąż pozostaje zabawny.

Bliżej jest ci do kina czeskiego czy skandynawskiego? Krytycy nie są zgodni w kwestii, do którego nurtu należałoby porównać "Kebab i Horoskop".

Tak jak wspomniałem, cenię filmy Roya Andersona, choć nie we wszystkim się z nim zgadzam. Ale lubię też kino czeskie (Ivan Passer). O ile Anderson jest zbyt oderwany od rzeczywistości, to filmy czeskie są zbytnio z nią powiązane. Ja szukam środka pomiędzy jednym a drugim. Na początku szkoły filmowej odkryłem Bohumila Hrabala i chyba to do jego poczucia humoru mi najbliżej. Trochę okrucieństwa, szczypta absurdu i odrobina smutku. Najpierw człowiek się śmieje, a po przeczytaniu książki ma ochotę się zabić. To jest u niego fajne.

Wróćmy na chwilę do tych przesądów. Czego się boisz?

Czarnego kota i przechodzenia pod drabiną. Mam też parę prywatnych przesądów. Na przykład kiedy widzę, że ktoś biegnie do autobusu, to zawsze sprawdzam, czy zdążył. Jeśli zdąży, to znaczy, że dzień będzie udany. Jeśli nie, to mam przesrane.

Sprawdza się?

Nie, to nie ma związku z rzeczywistością, ale dzień jest wtedy ciekawszy. Są też przesądy szczęśliwe. Jak znajdę przypadkiem jakieś drobne na ulicy, to zawsze chucham na szczęście.

Ja też, ale powiem ci, że bogatsza od tego nie jestem, więc ten przesąd też można między bajki włożyć.

Jak każdy inny (śmiech).

Co dalej, po "Kebabie..."?

Pracuję z Kingą Krzemińską nad scenariuszem do nowego filmu. Producentem będzie, tak jak przy "Kebabie...", Agnieszka Kurzydło. Ale przygotowania są na dość wczesnym etapie i nie chciałbym za wiele zdradzać.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto