Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

36 lat temu koszalinianie musieli walczyć z zimą stulecia

Adam Wolski
Koszalin, odśnieżanie ul. Zwycięstwa. Zima 1979 r.
Koszalin, odśnieżanie ul. Zwycięstwa. Zima 1979 r. Z archiwum Adama Wolskiego
W 1978 roku święta Bożego Narodzenia przebiegły w typowo jesiennej aurze. Było deszczowo i szaro. Nikt nie spodziewał się, że tydzień później śnieżne zamiecie, zaspy i dwudziestostopniowe mrozy sparaliżują Koszalin i cały kraj, a w województwie ogłoszony zostanie z tego powodu stan klęski żywiołowej.

W latach 70 koszalinianie przyzwyczaili się już do bezśnieżnych zim. Poczynając od 1971 r. jedynie raz (w 1976 r.) na świąteczny spacer można było wybrać się z sankami i nartami. Bezśnieżnie było też w ostatnich dniach 1978 roku – roku pamiętnego, w którym Karol Wojtyła został papieżem, Mirosław Hermaszewski został pierwszym polskim kosmonautą, a polska reprezentacja pod wodzą Kazimierza Deyny grała na Mundialu w Argentynie. Mimo niewątpliwej dumy z tych wydarzeń, Polacy z niepokojem patrzyli w przyszłość. Polska gospodarka przeżywała narastające trudności. Sklepy spożywcze coraz częściej świeciły pustymi półkami, a brakujące towary można było nabyć po wyższej cenie jedynie w tzw. sklepach komercyjnych lub za dolary w sieci sklepów Pewex i Baltona. Cukier był dostępny tylko na kartki zwane eufemistycznie „bonami towarowymi”. Kupno lodówki, telewizora czy mebli było coraz większym problemem.

Pierwszy atak zimy
W sylwestrowy wieczór tradycyjne przemówienie noworoczne przed kamerami telewizji wygłosił I sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, Edward Gierek. W czasie, gdy przywódca partii i państwa deklarował, iż mimo pewnych trudności w gospodarce, z ufnością i nadzieją wkracza wraz z polską klasą robotniczą w nowy rok, z północy nasuwały się nad Polskę mroźne masy powietrza, którym towarzyszyły opady deszczu przechodzące w nasilające się opady deszczu ze śniegiem i śniegu. Temperatura spadła do -20 stopni C. Porywiste wiatry w krótkim czasie sparaliżowały komunikację drogową tworząc zaspy sięgające miejscami dwóch metrów. Podkoszalińskie wsie zostały odcięte od świata. Niewiele lepiej wyglądała komunikacja kolejowa – zamarzały zwrotnice, lokomotywy ulegały awarii. Opóźnienia pociągów dalekobieżnych sięgały dziesięciu godzin, ruch pociągów towarowych zamarł. W sylwestrową niedzielę wojewoda koszaliński ogłosił stan klęski żywiołowej.

Walka o ciepło
W Koszalinie awariom z powodu mrozu i śniegu zaczęły ulegać miejskie kotłownie. Zsypy opałowe zatykały się co chwilę, stanęły taśmociągi. Trzeba było młotami wyrąbywać zamarzły na kamień opał. Do pomocy skierowano żołnierzy koszalińskiego garnizonu, wopistów i jednostki Obrony Terytorialnej Kraju. Pracownicy kotłowni przy ul. Kniewskiego (dziś Wańkowicza) pracowali bez przerwy przez dwie doby. Mimo to z wielu osiedli napływały sygnały o niedogrzanych mieszkaniach. Z powodu nieszczelnych okien, braku szyb w piwnicach i niezamykania drzwi, na niektórych klatkach schodowych popękały grzejniki. Kotłownie, nawet pracując na pełnych obrotach, nie mogły zapewnić dostatecznych ilości ciepła. Dogrzewanie mieszkań piecykami elektrycznymi spowodowało awarie sieci energetycznej i kilkugodzinne wyłączenia prądu w poszczególnych dzielnicach Koszalina. W warunkach ręczne sterowanej z Warszawy tzw. planowej gospodarki opierającej się na przydzielaniu niewystarczającej ilości towarów, problemem była też jakość opału na koszalińskich składowiskach. Jak zanotował we wspomnieniach ówczesny wojewoda koszaliński Jan Urbanowicz: „okazało się, że przysyłają nam opał złej jakości, przydzielają mniej, niż wynoszą nasze potrzeby i dostarczają jeszcze mniej. I to w kraju, który wydobywa 196 mln ton węgla rocznie.”

Sztab dowodzi i koordynuje działania
W Koszalinie prezydent Bernard Kokowski powołał sztab antykryzysowy koordynujący działania służb walczących ze skutkami zimy. Najważniejszą sprawą okazało się zapewnienie miastu opału i żywności. Doniesienia prasowe przypominały komunikaty z frontu: pisano o bohaterskich piekarzach, którym udało się przedrzeć do swoich miejsc pracy i przed świtem dostarczyć świeże pieczywo do sklepów, o dzielnych kierowcach zaopatrujący miasto w mleko i handlowcach, którym udało się dotrzeć do sklepów. Około jednej czwartej tych sklepów musiała zresztą pozostać zamknięta z powodu popękania urządzeń wodno-kanalizacyjnych. Stan klęski żywiołowej nakładał obowiązek odśnieżania na wszystkich mieszkańców – przy udrożnianiu ulic i chodników pracowali pracownicy zakładów pracy, żołnierze i młodzież, zarówno w dni robocze, jak i w wolną sobotę. Do ich przewozu MZK podstawiło autobusy; pomocy udzielili też koszalińscy taksówkarze.
Po ponad tygodniowych zmaganiach sytuacja została opanowana. Koszalin nadal był jednak zawalony zwałami śniegu, który sukcesywnie wywożono dzięki pomocy koszalińskich przedsiębiorstw budowlanych. Ósmego stycznia przyszła odwilż i stan klęski żywiołowej odwołano, a dziennikarze zaczęli podsumowywać heroiczne dni walki z żywiołem. Wydawało się, że najgorsze minęło.

Zimowy kontratak
14 lutego zima wróciła z opadami śniegu i zawiejami. Dzień później w Warszawie z powodu dużych mrozów, które uszkodziły zawór gazowy, nastąpił wybuch gazu w Rotundzie PKO, w wyniku którego zginęło 49 osób. Drogi i trasy kolejowe ponownie zostały zasypane śniegiem, zamarzały zwrotnice, pękały szyny kolejowe. Pociągi dalekobieżne znów miały 5-8 godzinne opóźnienia, a wiele pociągów lokalnych odwołano. Komunikacja PKS była w stanie wykonywać zaledwie 8% dziennych kursów, dziesiątki autobusów utknęło w zaspach i były zholowywane do najbliższych wsi. Pod Białym Borem utworzył się korek liczący 300 samochodów, podobne sytuacje zdarzyły się w okolicach Malechowa i na trasie Kołobrzeg-Białogard. Zwykłe pługi odśnieżające nie były w stanie przebić się przez zaspy na drogach, do pomocy ściągnięto ciężki pług wirnikowy aż z Jeleniej Góry. Ten drugi atak zimy uznano za silniejszy i groźniejszy w skutkach niż poprzedni. 18 lutego ponownie ogłoszono stan klęski żywiołowej. Znów powołano sztaby operacyjne ds. koordynacji działań związanych ze zwalczaniem skutków zimy (wojewódzki i miejski) i znowu do pomocy zmobilizowano wojsko. Wzdłuż odśnieżonych głównych ulic Koszalina niewywożone zwały śniegu niemal całkowicie zasłoniły widoczność i dopiero odwilż, która przyszła 25 lutego pozwoliła na unormowanie się sytuacji.

Nam nie trzeba Bundeswehry...
Te dwa ataki gwałtownych śnieżyc i mrozów przeszły do historii pod nazwą „zimy stulecia”. Ale w istocie paraliż kraju w dużej mierze był wynikiem nieprzygotowania w sprzęcie oraz marnej kondycji gospodarki. W społeczeństwie karmionym gierkowską propagandą sukcesu, po zakończeniu zmagań z zaspami śniegu pojawił się złośliwy dwuwiersz wyśmiewający „potęgę” Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej: „Nam nie trzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery.”

25 lutego 1979 r. ówczesny wojewoda koszaliński zanotował: „Cóż to były za dni! Drogi i linie kolejowe zablokowane. Braki opału, paliwa. Ani przywieźć, ani wywieźć! No, dała się ta zima nam we znaki. Ale dała się też we znaki całemu krajowi. Dyżury, sztaby, odprawy, telefony, dyrektywy. Ale przynajmniej 80% tej krzątaniny poświęcone jest wiązaniu końca z końcem w opale, surowcach, energii elektrycznej, sprzęcie do odśnieżania. Nie mamy zapasów, nie mamy rezerw i to jest nasza słabość. To jest słabość naszej gospodarki.”.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na koszalin.naszemiasto.pl Nasze Miasto